2011/04/30

Gulasz


Przekład opowiadania Miloslava Švandrlíka Gulaš ze zbioru Draculův švagr




Anatol już zbyt długo błąkał się po górach, żywił się suchym chlebem i konserwami, żeby nie zwabił go widok przyjemnej gospody u stromego zbocza skalnej ściany. - Napiję się piwa – pomyślał – i zjem jakiś dobry obiad. Na pewno spodziewają się tu przypadkowych turystów i będą mieć coś porządnego do przegryzienia.

Wnętrze pozytywnie go zaskoczyło - było czyste i wybielone, na ścianach wisiały może nie arcydzieła, ale miłe dla oka obrazki, stoły oraz krzesła były rzeźbione i miały w sobie niepowtarzalny urok starego, ludowego rzemiosła. Właścicielka gospody - miła, uprzejma staruszka, właśnie obsługiwała kilku mężczyzn – szorstkich, ogorzałych górali, mlaskających ze smakiem nad talerzami gulaszu o intrygującym zapachu. Gospodyni postawiła przed nimi piwo i z uśmiechem zwróciła się do Anatola, który w międzyczasie siadł przy pustym stole.

- Pan też zje gulasz?

Anatol przytaknął. - Podwójną porcję – powiedział – i piwo, pani kierowniczko.

Już chwilę miał przed sobą głęboki talerz z czymś, czego charakterystyczny zapach był zapowiedzią niezwykłego przysmaku. A mięsa było tam tyle, ile można dostać już tylko w wiejskiej gospodzie, w której ludzie jeszcze nie nauczyli się nawzajem oszukiwać.
Jednak dopiero kiedy Anatol skosztował gulaszu, mógł należycie ocenić to bezsprzeczne, choć nieznane, kulinarne arcydzieło.

- W życiu niczego lepszego nie jadłem. – pomyślał Anatol – To pewnie przez to moje włóczenie się po górach czy coś, ale mam wrażenie, że osiągnąłem apogeum błogostanu. Czymże jest chińska tysiącletnia kuchnia w porównaniu z tym boskim gulaszem!

- Smakuje panu? - zapytała nagle gospodyni.
- Mało powiedziane! - wyrzucił z siebie – to jest doznanie, które jeszcze długo będę wspominać! A tak właściwie, to co to za mięso?
- Panie drogi, tego to się pan nie dowie, nawet gdyby pan zapłacił pani Růženie złotem! - odezwał się jeden z mlaskających górali – Weźmie przepis na ten swój gulasz ze sobą do grobu!
- Prawa rynku – zaśmiała się staruszka – Przyszlibyście do mnie, gdyby wam go żony umiały zrobić w domu?
- Ale ja tu jestem pierwszy raz – powiedział Anatol – i pewnie ostatni. Gdyby mi pani zdradziła ten przepis, nic by pani na tym nie straciła.

Gospodyni z uśmiechem wzruszyła ramionami i poszła do kuchni. - Co pan, panie! - zaśmiał się góral – tej tajemnicy to z niej nikt nie wyciągnie! Ma ten przepis ukryty w głowie lepiej niż w pancernym sejfie. Anatol, śmiejąc się, kończył posiłek, ale nie mógł się pogodzić ze swoim niepowodzeniem. Odłożył sztućce na stół, wyprostował plecy i podniósł się nagle, bo wymyślił rozwiązanie. Dziarsko wkroczył do kuchni z przekonaniem, że uśmiechnięta staruszka nie oprze się jego naleganiom. Właśnie wrzucała kawałki mięsa do garnka i nie sprawiała wrażenia specjalnie zaskoczonej jego przyjściem.

- Pani kierowniczko – powiedział Anatol – być może wydam się pani zbyt natrętny, skoro raz mi już pani odmówiła, ale jestem kucharzem-amatorem i prawdopodobnie aż do śmierci nie zaznałbym spokoju, gdybym się nie dowiedział, z czego pani robi ten boski gulasz! Jestem gotów za ten przepis należycie zapłacić i oczywiście nikomu innemu go nie zdradzę.
Starsza pani nie przestawała się uśmiechać.
- Ten przepis i tak jest dla pana bezużyteczny – mówiła – i proszę mi wierzyć, że będzie lepiej, jeśli go pan nigdy nie pozna.
- Ale ja chcę go znać! - powiedział Anatol z determinacją – Tu ma pani stówkę i proszę mi zdradzić, w czym tkwi sekret!
Gospodyni spojrzała na banknot i z zakłopotaniem wzięła go do ręki.
- W czym? - zaśmiała się – W mięsie. Tak, panie złoty, w mięsie. W niczym innym, tylko w nim!
- Ale co to za mięso? - zapytał Anatol – Jak słowo daję, rozmyślałem o tym i nic mi nie przyszło do głowy.
Gospodyni milczała.
- No proszę! - nalegał Anatol – Chyba za sto koron nie ograniczy się pani do powiedzenia mi, że chodzi o mięso!
Staruszka spoważniała. - Proszę przysiąc, że nigdy pan nie wyjawi tego, co panu teraz powiem i że nie wykorzysta pan tego przeciwko mnie!

Anatola zaskoczył zmieniony ton jej głosu, ale ochoczo przysiągł. Umierał z ciekawości. Na Boga, z czego ta kobiecina robi ten wspaniały gulasz, że tak piętrzy trudności? Z małży? Z wiewiórek? A może z czegoś jeszcze dziwniejszego?
- Dzisiaj, proszę pana – zagrzmiała gospodyni, a z jej głosu zniknęła wszelka dobrotliwość – jadł pan ludzkie mięso!
Anatol wytrzeszczył oczy, ale zaraz potem głośno się roześmiał. - No, to się pani udało, nie sądziłem, że tu w górach spotkam takiego dowcipnisia jak pani!
- Żaden tam ze mnie dowcipniś – przemówiła gospodyni i jednym ruchem otworzyła chłodziarkę, obok której Anatol trząsł się ze śmiechu. Jej zawartość zaiste nie usposabiała szczególnie pogodnie. To, co w niej wisiało, nie mogło być niczym innym, jak tylko ludzką nogą. Anatol wydał z siebie dziwny, zgrzytliwy dźwięk i trochę się zachwiał. Miał mroczki przed oczami.
- Mówiłam panu – kontynuowała gospodyni, zamykając lodówkę – że mój przepis do niczego się panu nie przyda, choć nie wątpię w pana kulinarne talenta. Zaspokoiłam pana ciekawość i mam nadzieję, że nie będzie mi pan miał tego za złe. Teraz będzie panu przez chwilę niedobrze, bo dla człowieka, który odkryje, że właśnie skonsumował kawałek swojego bliźniego, to zazwyczaj bywa spory szok. No, ale biorąc pod uwagę pana warunki fizyczne, z pewnością szybko pan z tego wyjdzie. I przede wszystkim, proszę pana, niech pan nie zapomni o przysiędze! Przysiągł pan, że tajemnicy, którą wyjawię, nigdy nie wykorzysta pan przeciwko mnie!

Anatol nie wiedział nawet jak się wydostać na zewnątrz. W głowie mu huczało, a przyjemność ze zjedzenia gulaszu zamieniła się w poważną chorobę morską.
- Przecież nie mogę tego tak zostawić! - pomyślał Anatol – Przysięga przysięgą, ale muszę na tego cholernego babsztyla donieść! Nie mogę ukrywać tak strasznych i odrażających zbrodni! Pójdę czym prędzej na policję. Tak, muszę położyć kres kanibalskim procederom tej diablicy! Trochę się ożywił i ruszył w drogę. Nagle uświadomił sobie, że nie do końca wie, gdzie właściwie jest. Kiedy dotrze do miasta powiatowego i zacznie tam opowiadać, że w pewnej gospodzie w górach jadł ludzkie mięso, to go pewnie od razu wyślą do domu wariatów. Musi zrealizować swój zamiar już tutaj i bez litości wskazać winnego palcem. Właśnie przechodził obok jeden z górali, więc Anatol zapytał go o komisariat policji.
- Nie mamy tu komisariatu – odparł góral ze zdziwieniem – ale jest tutaj jeden stróż prawa, nazywa się Průcha i czuwa nad całym tym rejonem, patrolując go na motorze. Ma chałupę tam, na zboczu.
- Świetnie – powiedział sam do siebie Anatol – pewnie słyszał o tym gulaszu, a może nawet go jadł. Zaraz się do niego wybiorę i za parę godzin ta diablica trafi za kratki.

Chata strażnika znajdowała się na szczycie stromego zbocza, ale z Anatola był doświadczony górski turysta. Wprawdzie nie był w tej chwili w najlepszej kondycji, ale wspinał się pod górę najszybciej jak mógł, bo chciał już mieć wszystko za sobą i na zawsze opuścić ten zakątek świata, który teraz wcale nie wydawał mu się piękny i malowniczy. Po jakichś trzydziestu minutach wdrapał się na wysokość chatu Průcha. Strażnik najwyraźniej go obserwował, kiedy wdrapywał się na stok, bo wyszedł mu na spotkanie. Był to potężny, muskularny mężczyzna z czarnym, staromodnym wąsem rodem z secesyjnych kalendarzy.
- Musi pan interweniować – sapał Anatol – musi pan jak najszybciej interweniować. Odkryłem coś strasznego!
- Tak? - zdziwił się strażnik – a cóż to za okropność w tej cudnej, słonecznej krainie? Już siedem lat nie miałem sprawy, która byłaby warta uwagi, a pan do mnie przychodzi z „czymś strasznym”! Więc o co chodzi?
- O gulasz – zachrypiał Anatol – O gulasz z ludzkiego mięsa. Nie, proszę się nie śmiać, to nie żaden wymysł. To...
- Niech pan wejdzie – zaproponował strażnik – Opowie mi to pan w środku i spiszemy protokół.
- Anatol szedł za nim do dużego pomieszczenia i – choć stróż prawa wcale go o nic nie pytał – opowiadał tę niezwykłą i straszną zarazem historię, której świadkiem był przed chwilą.

Průcha przestał się śmiać i ze zrozumieniem kiwał głową. Kiedy Anatol skończył, powiedział: - Ale pan przecież przysiągł, że nie zrobi pan niczego przeciwko pani Růženie. A skoro przyszedł pan do mnie, to nie dotrzymał pan przysięgi!
- Taka przysięga jest nieważna! - krzyczał Anatol – Nie mogę przecież ukrywać bestialstwa, które nie ma sobie równego!
- Ja bym tam nie powiedział, że przysięga jest nieważna – odparł zamyślony strażnik – i dla pana z pewnością byłoby lepiej, gdyby pan jej dotrzymał. Zastanawiał się pan, skąd gospodyni bierze to mięso?
- To już nie mój problem – wycedził Anatol zniesmaczony – to jest pana sprawa, jako stróża prawa.
- Ma pan rację, to jest moja sprawa – przytaknął Průcha i wziął do ręki długi rzeźnicki nóż – Jestem dostawcą pani Růženy i właśnie na pana czekałem. To ciekawe, że tak niewielu ludziom udaje się dotrzymać słowa danego tej starej, dobrej kobiecinie.
Anatol krzyknął i odsunął się pod ścianę.
- Proszę się nie bać, nie będzie bolało – uspokajał go strażnik – mam długoletnią praktykę. 

Anatol spojrzał na ostrze zbliżającego się noża i zemdlał.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz