2012/04/01

Odgłos zegara słonecznego


Przekład fragmentów książki Hany AndronikovejZvuk slunečních hodin 


(…) Wskoczyłem na krę kawałek od brzegu, uderzyłem kijem o wodę i jak frajer pomachałem w stronę mamy, żeby sobie chłopaki nie myśleli, że mnie ma całkiem pod kontrolą. W jednej chwili nieoczekiwany zwrot wydarzeń. Kij się złamał. Kra, rozkołysana i śliska, wytrzeszczony wzrok mamy, jej usta otwarte na oścież i nieubłagany ciężar własnego ciała. Krótki lot, albo raczej swobodne spadanie. Chlupnięcie. Grzmotnąłem pod powierzchnię. Igły i szpilki, ból jak od noży, odłamków. Nawet nie wiem, jak wydostałem się z wody i jak mnie dociągnęła do domu. Utracona pamięć przypływała wraz z ciepłą wodą. Wanna i ręce mamy, uspokajający głos. A potem znów zaćmienie. Tatę widziałem jak przez mgłę, unosiły mnie silne ręce. Mówił coś do mamy, niewzruszenie i prostolinijnie. W gorączce wracałem na duszne ulice Kalkuty.

Wszystko było przytłumione i czarne jak oczy Savitri. W środku gorącego indyjskiego lata po raz pierwszy się zakochałem.(...)

(…) Rozczochrana dziewczynka, okrakiem na wygłodniałym mule, włosy w brudnych pasemkach jak małe węże w zaroślach, usmolona twarz i dzikie, nieprzyjemne oczy. Szmaciarka, obdarta i brudna, owinięta kawałkiem podziurawionego płótna, zmagała się z niedożywionym szkieletem. Drąg w ręce, z całej siły nim uderzała, trzymała go jak miecz; za zadem jednookiego muła podskakiwała dwukółka wyłożona chrustem, tyle o ile, żeby było, aż dziw, że się to nie wysypywało na drogę. Kavita wyciągnęła rękę z wyprężonym palcem wskazującym. - Widzisz ją? Wiedźma. Wcześniej jeździł stary, ale on już ledwo ciągnie, zdycha w tej ich ruderze, już nie usiedzi nawet w łóżku, więc wysyła tę diablicę. To dopiero los! Zła karma.
Stąpałem na palcach i cicho sapałem.
- Jak… jak się nazywa?
- Savitri.

Savitri. Los. (...)

(...) Mogła mieć tyle lat co ja, może trochę więcej, ale wydawało się, że żyła już długo, dawno przede mną. Była starsza o kilka żyć. O cierpienie, które los wypisał na jej twarzy. A ja patrzyłem i kręciło mi się w głowie. Lawina wstrętu i miłości. Brzydziłem się nawet na nią spojrzeć, a nie mogłem oderwać od niej wzroku. Chciałem uciec i się schować. Chciałem ruszyć w jej stronę, wziąć lejce oraz drąg i przepędzić przeznaczenie. Ale stałem, nogi przymarznięte do bruku, ręce stopione z parapetem, i nie mogłem złapać tchu.(...)

(...) Savitri. Kochałem ją. Była zaczarowana. Przeklęta. Chciałem ją uwolnić, ale oddzielała mnie od niej niewidzialna krata, przez którą nie mogłem jej dosięgnąć. Po dwóch tygodniach porannego wstawania wyjechałem do szkoły. (...)

(...)Wrócił z pracy, usiadł na fotelu w salonie i ukrył się za gazetą. Rozwiązywałem zadanie domowe z matematyki, ale po głowie chodziły mi zupełnie inne myśli.

- Tato, a dlaczego Żydzi są wrogami ludzkości? 

Gazeta, którą trzymał przy twarzy, powoli zsunęła się w dół, jak opadająca kurtyna. Pokazały się wytrzeszczone oczy.

- Kto ci to powiedział?
- Czytałem na ulotce u Schindlerów. Mieli ją przylepioną w witrynie.
- Chodź tutaj.

Miał bardzo poważną minę, delikatne zmarszczki między brwiami zmieniły się w głębokie bruzdy. Kciukiem i palcem wskazującym prawej dłoni przetarł kąciki oczu.

- Żydzi nie są wrogami ludzkości, Danielu. Największym wrogiem ludzi jest ich własne ograniczenie. Ich lęk. Lęk przed odmiennością, lęk przed inną kulturą, przed czymś, czego nie znają. Symbolem ich strachu stają się więc symbole innej kultury. Turbany sikhów, indiańskie pióropusze, muzułmańskie chusty, cokolwiek, co nie jest częścią świata, który znają. Największym wrogiem takich ludzi jest ich własna głupota. Rozumiesz?

Trudno było to zrozumieć. (...)

(…) Przestałem chodzić do szkoły. Żydom wstęp wzbroniony. Byłem żydowskim mieszańcem pierwszego stopnia.

Nawet w kontekście tej apokalipsy, która nastąpiła, nigdy nie zapomniałem, jak mi pani Novotna powiedziała, że Kuby nie ma w domu. Było to osobliwe.. Miałem wrażenie, że dostrzegłem go w oknie. Kiedy to samo powtórzyło się następnego dnia, zrozumiałem, że Kuby nie ma w domu dla mnie. Rachela otworzyła gazetę Zlín z końca września 1941 r. i głośno czytała.

Od tego piątku można będzie wykonywać rozporządzenie, na mocy którego Żydom zakazano wstępu do kin, teatrów, kawiarni, parków i innych miejsc. W przyszłości Żydzi będą w całej Rzeszy widocznie oznaczeni. Będą nosić na płaszczu żółtą gwiazdę, tzw. gwiazdę Dawida. Owo przedsięwzięcie ma znaczenie nie tylko moralne i ideowe, lecz także praktyczne, ponieważ w ten sposób zapobiegniemy wielu przypadkom nielegalnego handlu, który Żydzi cały czas prowadzą. (…)

(…) Dwie strony dalej czeska prasa informowała o tym, jak przebiega rozwiązanie kwestii żydowskiej za granicą:

W Warszawie (Warschau) Żydzi są skoncentrowani w jednej części miasta. Mieszka ich tam razem około pół miliona. Nic nie stoi na przeszkodzie, żeby takie rozwiązanie zastosować także u nas. Przecież to, co zrobiono dotychczas, tj. zakaz chodzenia na pływalnię, jeżdżenia w pierwszym wagonie tramwaju, robienia zakupów w określonych godzinach, jest niewystarczające. Żydzi obchodzą te przepisy, dopuszczają się paserstwa, uprawiają wokół siebie szeptaną propagandę i prowokują Czechów.

Tom wstał i zabrał jej gazetę z rąk.(...)