Fragment powieści Návrat krále Šumavy Davida Jana Žáka
Powieść o Josefie Hasilu
JOSEF
HASIL (ur. w 1924 r. w Zábrdi pod Prachaticami). W październiku 1948 r. został
aresztowany i skazany za nielegalne przeprowadzanie ludzi na Zachód. Po
ucieczce z obozu pracy rozpoczął współpracę z amerykańskimi służbami
specjalnymi jako „chodzący agent”. Na Szumawie udało mu się, właściwie na
oczach służby granicznej i StB, stworzyć gęstą sieć współpracowników i
informatorów. Po zapadnięciu żelaznej kurtyny w 1954 r. wyjechał do USA, gdzie
żyje do dziś. W 2001 roku prezydent Václav Havel uhonorował go czeskim
odznaczeniem państwowym, Medalem Za Bohaterstwo.
DAVID
JAN ŽÁK (ur. w 1971 r. w Prachaticach). Pisarz i poeta, z zawodu dziennikarz. W
wydawnictwie Labyrint wydał opowiadanie Axe
Africa (2006) i rozgrywający się na Szumawie thriller kryminalny Ticho (2009). Obecnie uczy wychowania
plastycznego i prowadzi seminaria z historii sztuki oraz twórczego pisania w
Czesko-Angielskim Liceum w Czeskich Budziejowicach, gdzie częściowo mieszka.
Większość czasu spędza jednak ze swoją żoną na Szumawie i w Górach
Novohradskich.
POWIEŚĆ
BIOGRAFICZNA O JOSEFIE HASILU, nieuchwytnym przemytniku, który był pierwowzorem
Króla Szumawy, powstała na bazie jego osobistych wspomnień, relacji świadków i
dokumentów archiwalnych. Jest to najobszerniejsza jak dotąd literacka
rekonstrukcja nieprawdopodobnej wręcz historii człowieka, który po wojnie
najpierw pomagał strzec granic w policyjnym mundurze ówczesnego Korpusu
Bezpieczeństwa Narodowego (czes. Sbor národní bezpečnosti), ale po wydarzeniach
z lutego 1948 r. został jego największym przeciwnikiem. Poza
szpiegowsko-politycznym tłem powieść przybliża również historie licznej rodziny
Hasila i jego fatalnych kobiet. Książka przedstawia więc nie tylko wyjątkowy
ludzki los, lecz także dramatyczne wydarzenia związane z opadnięciem niesławnej
żelaznej kurtyny, stanowiąc hołd dla wszystkich mężczyzn i kobiet, którzy
odważnie przeciwstawili się politycznej samowoli oraz tyranii. Aktualnie
przygotowywana jest filmowa adaptacja powieści.
Najlepsza jak dotąd powieść Žáka
rzetelnie pokazuje doniosłą historię, w której przenikają się fakty i fikcja.
Mocne, autentyczne dzieło, które dobrze się czyta.
-„Lidové
noviny”-
W
SIEDZIBIE amerykańskich służb specjalnych przy otwartym oknie stoi Charles
Eckert, opiera się o parapet, przed sobą ma przepełnioną popielniczkę, pali
papierosa, ale się nie zaciąga. Do pomieszczenia wchodzi drobny Frank Taylor,
jego prawa ręka.
-
A więc to prawda – zaczyna Taylor jeszcze zanim Eckert odwróci się w stronę
pomieszczenia. – Hasila, tego esenbaka*,
właśnie przesłuchuje jeden z naszych chłopaków. Przekroczył granicę z niejakim
Antonínem Vitkiem,
byłym lotnikiem. Obaj uciekli z obozu komunistycznego.
Eckert
wydmuchuje dym, który tańczy w przeciągu i wydostaje się na ulicę.
-
Zaproponujemy mu współpracę, niech go Kašpar weźmie pod siebie. Coś mi mówi, że
będzie użyteczny, zna Szumawę.
-
Załatwione. Myślę, że właśnie teraz podpisuje. Kašpar przeniesie go do siebie,
żeby nie siedział wśród zbiegów w obozie, mogli tam umieścić szpiega,
niepotrzebnie byśmy ryzykowali. Ten Hasil to właśnie typ człowieka, którego
potrzebujemy do stworzenia sieci szpiegowskiej po czeskiej stronie. Zna tam
mnóstwo ludzi. Jest byłym esenbakiem, i to nam pasuje, a poza tym – jest
odważny. Jak najszybciej skierowałbym go do akcji.
-
Ale dla pewności niech przejdzie odpowiednie szkolenie. I jeszcze coś. Proszę
mi regularnie dawać znać, jak idzie naszym nowicjuszom, Hasilowi też.
JAROSLAV
KAŠPAR, pseudonim Paty albo Konig, jest zadowolony. Właśnie przyjął do swojej
ekipy dwóch nowych młodych mężczyzn. U obu natychmiast dostrzega kilka zalet,
już przedtem przeszli szkolenie, Vitek w czechosłowackiej armii, w wojskach
lotniczych, a Hasil w szkole SNB, potrafią posługiwać się bronią, są w świetnej
formie i się nie boją. W dodatku obydwu dał przecież szkołę obóz komunistyczny,
doświadczyli praktyk służb bezpieczeństwa. Najchętniej obaliliby bolszewików
już jutro. Coś mu jednak nie daje spokoju: dlaczego sam szef Eckert za
pośrednictwem Taylora aż tak interesuje się Hasilem, nic nie znaczącym
esenbakiem, późniejszym więźniem politycznym? Z tego, co wie Kaszpar, ten
młokos wywodzi się z biednego środowiska i nie ma żadnych koneksji na wysokich
stanowiskach. – Ale ja do tego dojdę!
Josef nie domyśla się, że stoi przed
dowódca oddziału SNB z Żeleznej Rudy. Jaroslav Kaszpar przedstawia się jemu i
Vitkowi jako Paty, przez jakiś czas, służąc pod jego dowództwem, nie poznają
jego prawdziwego nazwiska. Oni jednak również figurować będą pod pseudonimami.
Josef Hasil nazywa się teraz Josef Marek. W szkoleniu uczestniczy kolejnych
trzydziestu młodych mężczyzn, czeskich zbiegów. Mieszkają w daczach, a później
zatrzymują się w lokalu konspiracyjnym u swojego dowódcy, Jaroslava Patego.
-
Czeka nas wojna, chłopcy, a wy jesteście awangardą amerykańskiej armii.
Pamiętajcie! Chodzi nam o informacje, nie o wywoływanie sporów i konfliktów.
Musimy najpierw stworzyć rozgałęzioną sieć informacyjną w Czechosłowacji,
zaangażować wystarczającą ilość ludzi i stopniowo rozkładać ten ich
socjalistyczny raj od zewnątrz. Uderzymy dopiero we właściwym momencie i
zmiażdżymy bolszewików.
Hasil
leży długie godziny przy granicy i obserwuje patrole. Zapisuje dokładny czas.
We dnie i w nocy. Jest tak blisko, że mogłyby go zwietrzyć służbowe psy.
Zauważa, że nawet mimo to jest spokojny, ma jedynie problem ze snem. Jeśli
informacje mają być dokładne, nie może zasnąć. Jego notatki pozwolą rozpoznać
pory zmian patroli i system, który funkcjonuje na posterunkach w Czechach.
-
Świetny pomysł, Josefie, będziesz musiał z tym zdążyć zawsze zanim ruszysz za
granicę. Kilka dni poobserwować, ocenić sytuację, a dopiero potem iść. Trzeba
jak najmniej ryzykować. Tutaj chodzi o życie, jasne?
-
Jasne, szefie! Dokładnie to zrobiłem, zanim dotarliśmy tu z Tondą. Cztery dni
obserwowałem rozmieszczenie patroli i pory, kiedy przechodziły wybranym
odcinkiem.
-
Dobrze Josef, ale pamiętaj, jeden błąd, a możesz stracić życie ty, albo ktoś,
za kogo odpowiadasz. Nie zapomnijcie chłopcy, jest jedna zasada – wypełnić
zadanie, przeżyć i wrócić cało. Gdyby któryś z was miał się dostać w ręce
komunistów, to lepiej będzie jak się zastrzeli albo połknie tę kapsułkę, jest w
niej szybka trucizna. Każdy z was będzie ją mieć. I ostatnią kulkę zostawiajcie
dla siebie. Większość z was wie aż za dobrze, jak przebiegają przesłuchania
bezpieki. Nie możemy pozwolić, żeby ktokolwiek z nas zaczął mówić, zagrażałoby
to pozostałym. Zrozumiano?
-Tak,
szefie. Lepsza kulka w łeb niż grabie bezpieki w tyłku.
JOSEF
ZGŁASZA SIĘ NA OCHOTNIKA, kiedy trzeba całymi dniami leżeć i obserwować
przemieszczających się strażników granicznych po czeskiej stronie. Czuje się
jak w dzieciństwie, kiedy to z chłopakami toczyli walki z bandą z innej wsi,
będąc zwiadowcą zawsze na własnej skórze doświadczał przygód dzielnych
indiańskich wojowników, które znał z książek.
Długo
nie czeka i Paty wysyła go z grupą na pierwszą wyprawę zwiadowczą. Razem przekraczają
granicę, a potem się rozdzielają, każda dwójka dostaje inne zadanie. Josef z
Tondą Vitkiem mają się skontaktować ze znajomymi Josefa w okolicach Prachatic,
Vodnian i Pisku, a Tonda w okolicach Żatca. Josef uczył się w Pisku na bednarza
i pracował tutaj, zanim musiał wyjechać do Rzeszy na przymusowe prace.
W
ten sposób zaczynają pomału tworzyć rozgałęzioną sieć, która pokryje nie tylko
całą Szumawę, lecz także Zachodnie Czechy, Pragę, Padrubice, okolicę Mostu i
Jachymowa.
Większość
ludzi wysłuchuje Hasila, ukrywa go i przystaje na współpracę z Amerykanami. On
rozdziela zadania, daje im pieniądze na niezbędne wydatki, takie jak opłaty za
przejazdy i łapówki dla urzędników. W Pisku obiecuje, że następnym razem
przyniesie radiostację i nauczy ich ją obsługiwać. Po drodze korzysta z
gościnności sąsiadów i krewnych. Tam, gdzie poprosi o nocleg i jedzenie,
spełniają jego prośby, choć często widzą go po raz pierwszy w życiu. Jest
młody, sympatyczny i uśmiechnięty. W Pisku ukrywa go siostra Zofia z mężem.
Adolf Pavelka z Zablati pracuje
razem z Vaclavem Mareszem, Podleszakiem, Hodiną i Tvrdkiem. W Pisku Josef
spotyka się z mężczyznami z grupy, która mianuje siebie Trzecim Ruchem
Wyzwoleńczym, Antonin Ourzednik zajmuje się bronią i zgadza się na obsługę radiostacji,
Jaroslav Kubaszta z Dworu oddaje do dyspozycji Josefowi, jego kompanom i
uciekinierom swój schron, który zbudował podczas wojny niedaleko młyna dla
swojej córki z dziećmi. Karczmarz Tabera z Zabrdi wraz ze swoi bratem
Miroslavem, z Antoninem Heinzlem z Viczernil i Antoninem Jungvirtem obiecują
pomóc przy poszczególnych akcjach. Z Hasilem zaczynają współpracować dziesiątki
ludzi z okolic Husinca, Vlachovego Brzezia, Blatnej, Pisku…
Pierwsza
misja przebiega bez komplikacji. Wykonuje wszystko, co trzeba. Z Tondą spotyka
się w gospodarstwie Smrhelów. Josef czeka na swojego kompana cały dzień i noc.
Z
CZESKICH BUDZIEJOWIC ucieka podpułkownik duszpasterstwa czechosowackiej armii
Josef Szuman. Przeżył nazistowski obóz koncentracyjny i teraz ściga go StB*. Ukrywa się w Pisku u pani Drasznarowej, która nocą
przewozi go samochodem do lasów za Husincem, gdzie czeka już Josef Hasil. Razem
z Szumanem przeprowadza grupę żon uchodźców, w dodatku razem z małymi dziećmi.
Maria z małym Josefkiem zostają po czeskiej stronie.
-
Daj mi czas, Pepiku*…
Ukrywają
się w lesie i czekają na wiadomości od łącznika Josefa. Pod wieczór pojawia się
młokos na rowerze.
-
O Żlebach i Cazowie możecie zapomnieć. Musicie inną drogą. Tam jest jak w
gnieździe szerszeni, strzelanina.
Josef
szybko podejmuje decyzję. Wyśle chłopaka do Fabera, żeby podstawił ze swoim
bratem starą ciężarową Tatrę. Szumana razem z wystraszonymi kobietami i dziećmi
załaduje na przyczepę i wyruszą. Po głowie chodzą mu możliwości tras przejścia.
Sprawdza broń. Na jego ramieniu wisi amerykański automat. Pistolet i granat
cisną go w kieszeniach. Bawi się ampułką, którą trzyma między palcami.
-
Wystarczy, jak nas wysadzisz pod Horni Planą, stąd już sobie z tym poradzę
sam – mówi Hasil i patrzy na kierowcę.
On przytakuje i rusza.
Bracia
Faberowie pomagają kobietom zejść z przyczepy. Josef chwyta dzieci i podaje je
Szumanowi na dół w ciemność. Żadne z nich dotychczas nie płacze, ale ma się to
niebawem zmienić.
Stoją
na brzegu Wełtawy. Od wody dociera do nich chłód.
-
Teraz przejdziemy w bród – mówi Hasil, przeczuwając przerażenie na twarzach
kobiet.
-
Nie bójcie się, zrobimy to tak, że najpierw pójdę ja i nasz wielebny, po
drugiej stronie zostawimy rzeczy i
wrócimy po dzieci, przeniesiemy je… Jest tylko jeden szkopuł… Musimy się
wszyscy, oprócz dzieci, rozebrać i wszystkie te manatki nieść nad głową. Jeśli
komuś poślizgnie się noga, będzie musiał iść w mokrym ubraniu… Chyba się
domyślacie, co to znaczy…
Nikt
nie piśnie ani słowa. Josef jest już w samych spodenkach, obok niego rośnie
stos, a na nim leży automat. Rzeczy związuje w jeden pakunek. Spogląda na wciąż
ubranego księdza.
-
Wielebny…
Skinieniem
głowy wskazuje kierunek z góry na dół. Mężczyzna zaczyna się nieśmiało
rozbierać.
-
A teraz mocno trzymajcie ubrania.
Zanurza
się w lodowatej wodzie. Zza chmur na chwilę wygląda księżyc. Kamienie kaleczą
stopy, nurt rwie, a oni z trudem utrzymują się na nogach. Są już prawie przy
brzegu, kiedy Szuman potyka się o jakiś kamień i wpada do wody. Jego ubrania
lecą za nim. Josef się nie waha. Odrzuca broń wraz ze swoimi rzeczami na brzeg
i wskakuje w nurt. Łapie ciężki pakunek w samą porę. Teraz jeszcze pomóc
wstrząśniętemu mężczyźnie.
-
Proszę się nie bać, jakoś to będzie. Zawsze może być gorzej.
Hasil
wyciąga swoje rzeczy z krzaków. Automat zaczepił się o gałęzie, ale ubrania
wylądowały na bagnistym brzegu i ześlizgnęły się w toń.
-
Może by ksiądz wyżymał nasze rzeczy, w czasie gdy będę przenosił dzieci.
Rzuca
się w stronę brzegu, kobiety po drugiej stronie przekonuje, żeby szły za nim, z
rękami nad głową. Josef przenosi dwójkę dzieci naraz. Dziewczynka śpi w jego
ramionach. Nie budzi jej nawet rozbryzgująca się woda. Zawraca trzykrotnie. Już
nie czuje rąk ani nóg. Rozciera ciało zesztywniałymi palcam. Na szczęście żadna
z kobiet się już nie przewróciła, przynajmniej one pójdą suche.
-
Załóżcie je na siebie mokre. Będziemy szli żwawo, ciuchy wyschną na was. Musimy
wytrzymać do Austrii. Pójdziemy najkrótszą drogą.
Ludzie
wokół niego się niepokoją.
-
Służyłem tutaj, znam tu każdy kamień.
-
Gdzieś tutaj jest oddział pograniczny? - szepcze jedna z kobiet.
-
Josefów Dół, ominiemy.
Omijają
Bliższą Lhotę. Szuman się trzęsie. Hasil wie, że mogą się zaziębić, nie muszą
dojść. Raczej nie rozmyśla i prowadzi ich leśną drogą. Podejmuje ryzyko. Jeżeli
pory patroli się nie zmieniły, powinni przejść. A jeśli tak... Będzie mieć na
sumieniu życie dwóch swoich byłych kolegów albo siedmiu kobiet, ośmiorga dzieci
i jednego księdza. Jest dla niego oczywiste, co zrobi w takiej sytuacji.
Częściowo
omijają Lhotski Vrch i zmierzają w kierunku Lazebnika, gdzie lekko odbiją w
lewo, by przejść przez Hutski Las aż do Hutskiego Dvoru. Najchętniej by zboczył
i przeszedł obok Kanału Schwarzenberskiego do Novej Peci, ale wie, że
niepotrzebnie nadłożyliby drogi. Musi być zuchwały. I jest. Najmniejsze dzieci
się popłakały, daje im do picia wywar z maku posłodzony miodem. Trzy
dziewczynki i trzech chłopczyków. Dwaj pozostali chłopcy, jeden może mieć osiem
lat, drugi dwanaście, idą na własnych nogach.
-
Muszą zasnąć, płacz by nas zdradził.
Mokra
koszula, mokre spodnie, mokry sweter, wszystko to ziębi i paraliżuje mięśnie.
Szuman jak dotąd dzielnie sobie radzi, ledwo łapie oddech, ale utrzymuje tempo.
Kobiety są nawet bardziej wytrzymałe niż obaj mężczyźni. Nikomu z nich nie mówi,
że za chwilę przejdą bezpośrednio pod oknami posterunku SNB. Nie chce ich
przestraszyć. Najciemniej bywa pod latarnią. Sprawdza godzinę.
Dostrzegłszy
ciemną bryłę posterunku, prowadzi ich głębiej w las rozkazując, by schowali się
pod drzewami i poczekali. On tymczasem wyrusza na rekonesans. Chowa się za
stosem drewna. Ma stąd dobry widok na główne wejście. Jeśli wszystko jest po
staremu, w ciągu kwadransa wrócą oba patrole. Czeka. Ubranie lepi mu się do
ciała. Czuje drżenie mięśni. Wie, że są jeszcze ładny kawał drogi od granicy. –
Ogień. Ciepło. Ogień…
Nagle
z lasu, od strony Zvonkowej, wyłaniają się dwie ciemne sylwetki. Mężczyźni
zajęci są rozmową. Stukają do drzwi, które otwierają się i rozlewa się z nich
światło. Nawet z tej odległości grzeje. Dostrzega głowę stróża, spoglądającego
w noc. Josef dałby sobie rękę uciąć, że to Miczko.
Na
drodze, która wiedzie w górę w stronę Smrcziny dają się słyszeć kroki, osypuje
się żwir. Kolejny patrol. Również znika w głównym wejściu na posterunek. Hasil
jest zadowolony, pory, kiedy zmieniają się patrole nie uległy zmianie.
Poczekają, aż obydwa nowe patrole wyruszą na obchód i pójdą za pierwszym z
nich, odcinkiem 6-5-6, zachowując odpowiedni dystans. Rozmyślając daje krok i
zastyga w bezruchu. Zamienia się w nieruchomy monolit, ponieważ z miejsca, z
którego przyszedł, ktoś się zbliża. Nie ma mowy o żadnym ruchu. Trzeci patrol!
A więc to się tu zmieniło. Już nie chodzą tylko dwa. Drzwi otwierają się, dwaj
mężczyźni wchodzą do środka, wychodzą natomiast trzy pary, każda w innym
kierunku. –Więcej patroli nie ma, tak więc trzy – rozmyśla Hasil – i żaden nie
ma ze sobą psa.
Kiedy
już wszędzie znów zapanują wyłącznie ciemność i cisza, wraca do swoich.
Któraś
z kobiet pożyczyła Szumanowi swój płaszcz. Mimo to drży jak osika.
-
Idziemy! – szeptem rozkazuje Josef. Znów idą drogą, najkrótszą trasą do
Smrcziny, koło oddziału. Po prawej stronie szumi Medviedi Potok. Pod Smrcziną
na chwilę się zatrzymują. Hasil sprawdza czas. Patrol jest o pół godziny drogi
przed nimi. Obejmuje księdza.
-
Proszę wytrzymać, już wkrótce dojdziemy. Za chwilę się ogrzejemy.
Dwaj przemarznięci mężczyzni, siedem
wyczerpanych kobiet, sześcioro dzieci śpiących na rękach matek, dwaj
wystraszeni chłopcy. Niekończąca się wspinaczka. Potykają się w ciemnościach o
kamienie i korzenie drzew. Wreszcie Smrczina. Przekraczają granicę,
przedzierając się przez gałęzie i pędy. Zatrzymują się kilkadziesiąt metrów za
kamieniami granicznymi. Josef zbiera chrust. Ogień płonie. Z ubrań unosi się
para. Kobiety wpatrują się w płomienie. Dzieci śpią skulone przy swych matkach.
Josef dokłada kolejne gałęzie. Nie obchodzi go, że światło może zwabić
austriackich strażników granicznych. Im już jakoś wytłumaczy, że jest
amerykańskim agentem…
Wzdłuż austriackiej granicy podążają
do Bawarii. Rozespane, wystraszone dzieci płaczą, niełatwo je uspokoić. Hasil
wie, że czeski patrol przeszukuje w tym czasie inny fragment odcinka granicy… W
pobliskiej gajówce mają się spotkać z pozostałymi agentami-kurierami, do bazy
chcą wrócić razem. Odprowadzą przeprowadzonych ludzi do siedziby CIC*. W gajówce czekają tylko dwaj
mężczyźni, wykonujący zadania w okolicy miasta Przybram. O pozostałych nic nie
wiedzą. Wśród tych, co nie dotarli, jest również dwóch młodych chłopaków,
którzy razem z Josefem i Tondą przeszli szkolenie, należeli do grupy braci
Szedów.
Dopiero później się okaże, że
niedaleko miejsca, w którym się rozdzielili, zostali rozstrzelani przez patrol
straży granicznej SNB.
DNI
MIJAJĄ SZYBKO, spędza je albo w domku z pozostałymi, albo przy granicy.
Większość chodzących agentów mieszka jednak w obozach dla uchodźców, do domów
konspiracyjnych przenoszą się zaraz przed akcją. Tylko kilku z nich pełni
służbę w sposób ciągły. Obserwują, zapisują, przechodzą.
W lasach albo u przyjaciół Josef ma
kilka kryjówek na ubrania. Wykorzystuje przebrania, żeby nie być rozpoznawalnym
na pierwszy rzut oka. Doświadczenie z pociągu, kiedy to jechał ze stosem
różnych gazet, było pouczające. Przy każdej okazji ma ze sobą Rudé právo*, żeby go tylko brali za komunistę. W
innych czasach byłby bez wątpienia obiecującym aktorem. Ludzie raz widzą
starego, przygarbionego dziadka, wspartego na kuli, innym razem srogo
wyglądającego funkcjonariusza bezpieki. Mundur przywozi mu Bohumil do Kniżecej Plani i chowa go u gajowego. Josef przy każdym
przejściu wynajduje coraz to nowe możliwości, za kogo się przebrać, jak zwieść
ewentualne patrole. Granicę przekracza ze swoim kompanem Tondą Vitkiem, często
dostają wspólne zadania. Trójkę dopełnia Tonda Kubala. On jednak, po kilku
przeżyciach z Hasilem, kiedy to muszą sobie dosłownie przestrzelić drogę
do granicy, odmawia dalszego przechodzenia z nimi. Boi się
najgorszego. Twierdzi, że Pepik zanadto ryzykuje. Ma rację. Ale skuteczność
akcji Hasila jest jak na razie stuprocentowa.
W
niemieckim obozie dla uchodźców w Murnau Josefa zagaduje były prezes
Spółdzielni Rolniczej ze Czkini Vaclav
Slaviczek. Chce, żeby mu przyprowadził rodzinę za granicę. W związku z tym
Hasil trzykrotnie pojawia się we Czkini
i nawiązuje kontakt z żoną Slaviczka,
w której życiu pojawił się już jednak inny mężczyzna. Josefowi nie udało się
przetransferować rodziny, kolejny mężczyzna będzie smutny i opuszczony.
BOHUMIL
Z GRUPĄ mężczyzn z Zabrdi
i okolicznych wsi czeka na skraju lasu. Mają spotkanie z Josefem. Przyciągnie
tędy przez granicę ciężką radiostację. Wszędzie spokój, tylko staruszka z
gospodarstwa Kovarzów zbiera chrust i szyszki na podpałkę do wielkiego kosza na
plecach. Ledwo się schyla, wsparta na kuli, chwila oddechu i bolesny wyprost,
jeśli w ogóle można mówić o jakimś prostowaniu u chwiejącej się ze starości
kobiety. Mężczyźni rozpoznają ją po kwiecistej spódnicy i ciemnoczerwonej
chustce, która skrywa siwe kosmyki włosów.
Mają
dla Josefa kawał kiełbasy typu salami, chcą mu sprawić radość, wiedzą, że nie
nosi ze sobą jedzenia, że chce być lekki, mobilny, niezwracający uwagi. Czas
się wlecze, już dawno powinien tu być, a oni tracą początkową czujność, jeden
wyjmuje butelkę, która krąży wśród nich, do gorzałki odkrawają nożem plastry
kiełbasy, plasterek za plasterkiem, aż dla Josefa nie zostanie nawet kawałek.
Młody chłopak z Rzepeszyna, który wcześniej pracował u Kovarzów, zajmował się
tam końmi, zna się na nich i potrafi je przeprowadzać nawet przez utrudniające
orientację leśne tereny, często uczestniczy w zrywce drewna albo zwozi siano z
łąk wozem, czy słomę po żniwach, stwierdza, że jest mu żal staruszki. Wstaje i
idzie jej pomóc.
-
Dzień dobry, pani Kovarzova,
że też pani tego nie rzuci w cholerę, proszę poczekać, pomogę z tym.
-
Jezusieńku, ale żem się przestraszyła. Myślałam, że tu jestem samiusieńka, a tu
tymczasem młody Karas, ki czort, to żeś mnie przyłapał. A cóż to się tak tutaj
włóczysz?
Młokos,
ośmielony przez alkohol, zaczyna się śmiać.
-
Babciu, ja wam tu nie będę opowiadać, czekam na Hasila.
-
Że co? Źle słyszę.
-
To dobrze, babciu, to dobrze.
Pozostali
mężczyźni oglądają całe widowisko, bawiąc się dobrze kosztem młodego Karasa i
starej Kovarzowej. Chłopak dorzuca do wielkiego kosza kilka szyszek i patyków,
już jest pełen. Chce go podnieść, chwyta za uszy.
-
Cholera, babciu, wy w tym chyba kamienie macie.
-
A na kogóż to kawaler czeka?
-
Na kogo, na kogo...
Odsuwa
się od staruszki, pozostali mężczyźni wybiegają z ukrycia, przeklinając głośno.
-
Do diabła, Josef, co to za maskarada?
Spod
chustki starej Kovarzowej wychyla się roześmiana twarz Hasila.
-
Jak zobaczyłem te ciuchy za bezcen, od razu wiedziałem, że stara Kowarzowa, co
to bez przerwy jest w lesie, nie będzie interesować ani esbeków, ani innych
ciekawskich. No więc chciałem tego spróbować i proszę, działa. Kawalerzy,
byliście jak słonie w składzie porcelany. Potrzebowałem tylko czasu, żeby
zyskać pewność, że was nie śledzą ci z SNB. Na przyszłość bądźcie bardziej
ostrożni i żadnego chlania.
Do
Pisku zawożą razem
z Bohumilem i dwoma ochotnikami obiecaną radiostację. W ciągu jednej nocy Josef
odwiedza matkę i braci. Nigdy nie zapomina o Marii i synku. Przynosi im pieniądze i prezenty. Maria
obiecuje, że kiedy Josef będzie wracał, to pójdzie z nim. Za każdym razem czeka
ze spakowaną walizką, w końcu zawsze mówi „nie”.
Nie
przyznaje się, że jest niepewna także z powodu pewnego Brauera z Budziejowic.
Poznała go w Prachaticach. Podoba mu się. Widzieli się na razie dwa czy trzy
razy, jest troskliwy, dał jej nawet kwiaty i zapraszał do Budziejowic, podobno
znalazłby dla niej zatrudnienie. Przy Brauerze czuje się bezpieczna, potrafiłby
się zatroszczyć o nią i o syna Josefa, ponadto ma dobrą posadę, nie
wegetowałaby przy nim. A czego mogła
oczekiwać od życia z Pepikiem Hasilem? Niebezpiecznej wędrówki przez granicę,
mieszkania pomiędzy obcymi ludźmi, między Niemcami, którzy w czasie wojny byli
ich nieprzyjaciółmi i wciąż są nieprzyjaciółmi, a może nie?
Takie
refleksje pojawiają się jednak na przemian z napadami pełnej miłości tęsknoty,
ciągle go kocha. Chciałaby z nim być, jest przecież ojcem ich syna, ale nie
tam, tutaj. Wieść spokojne, uporządkowane życie. Przecież ci towarzysze nie są
tacy źli, nie ma co z nich robić potworów. Gdyby wrócił, przyznał się do błędu,
na pewno dałaby mu jeszcze jedną szansę... Przynajmniej tak twierdzi jej nowy
zalotnik. Maria zapomina o tym, że Josef został skazany na dziewięć lat, nie
zdaje sobie sprawy, że prawdopodobnie już by nie wyszedł z więzienia. Nie, ona
na razie z Josefkiem nigdzie nie pójdzie, poczeka, przecież się okaże, gdzie
leży prawda, którędy wiedzie właściwa droga. Wzbrania się przed zrobieniem
kroku sama z siebie, niech zdecydują za nią inni.
A
Josef? Nie chce jej zmuszać. Może pojedzie z nim do Bawarii z własnej woli. Gdyby
usilnie nalegał, gdyby złapał ją z chłopakiem i ciągnął ze sobą, wtedy by się
poddała i poszła, tylko że potem po latach mogłaby mu robić wyrzuty, że jej
odejście nie było dobrowolne, i jak to by się jej nie wiodło, gdyby została.
-
SZEFIE?
-
No co Josef?
-
Kiedy byłem jeszcze w Zvonkovej, przynosiłem od pułkownika Kota paczki z
kryminałami do Żeleznej
Rudy dla dowódcy Kaszpara.
-
No i?
-
Ja tak tylko, bo esenbacy podczas przesłuchania byli dosyć zainteresowani tymi
paczkami.
-
A ty chcesz wiedzieć, dlaczego?
-
No. W tych paczkach naprawdę były kryminały, zapakowane w gazety i przewiązane
kawałkiem sznurka.
-
A przyszło ci do głowy, o co właściwie chodziło?
-
No właśnie nie.
-
No to się nad tym spróbuj zastanowić. Jak się kapniesz, dostaniesz jedno bardzo
ważne zadanie, i dosyć niebezpieczne. A tymczasem główkuj.
-
Dobra szefie.
-
Chłopski rozum, Hasil, wystarczy ci zwykły chłopski rozum, żebyś załapał.
Napijesz się drinka? Mam świetną szkocką.
-
Nie napiję się, szefie, nie piję. Raz mi tylko bracia polali rumu, zaraz po
wyzwoleniu, myślałem, że ducha wyzionę.
Trzy dni rzygałem jak kot.
-
Jak co?
-
Kot, tak się u nas mówi.
-
Acha, no dobrze, skoro nie chcesz, to cię nie będę zmuszać. Poważnie nigdy nie
pijesz? Ani trochę?
-
Poważnie, szefie. Nie piję,
nie palę. Uprawiam sporty i biegam przez granicę. W tę i z powrotem.
Razem z Tondą Vitkiem przemycają ałe rodziny
z dziećmi. Wybierają skrytki, w których ich pomocnicy po czeskiej stronie
zostawiają im wiadomości, informacje.
Maria
wciąż siedzi na walizkach i odmawia przemieszczenia się w kierunku Niemiec.
Mały Josefek rośnie jak na drożdżach.
Josef i
Tonda ukrywają się u znajomych i przyjaciół w Zablati, Dvorach, Rzepeszynie,
Kratuszynie, w Pisku u siostry Zofii, w Zabrdi u Fabery, w Bavorowie u Starych, w lasach u
Samrhelów.
-
JOSEF, w obozie zbiorczym jest jakiś twój ziomek.
-
Z Zabrdi?
-
Z Prachatic. Dobrze by było, żebyś na niego rzucił okiem, może go będziesz
znał. Był u esenbaków, ja tak tylko, żeby nam tu czasem nie przysłali
szkodnika. Jechał służbowym motorem przez Lenorę i Czeskie Żleby. Granicę przekroczył
dziewiętnastego sierpnia między dziewiątą a dziesiątą rano pod osadą Laka. Do
Grenz Polizei zgłosił się w Bischofsreucie. W Monachium wzięli go w obroty chłopaki z tajnych służb, umieścili go w
Koszarach Leopolda, a potem przenieśli do Windischberdorfu. Teraz w listopadzie
trafił do Valki.
-
Jasne szefie, jadę tam.
-
Valka jest pełna różnych indywiduów, tu masz jego papiery, nazywa się Josef
Ludvik. Sprawdź go. Jakby się nadawał, spróbuj go zwerbować. Potrzebujemy
każdego zdatnego faceta. Jeśli jest z Szumawy, to tym lepiej.
Valka koło Norymbergi jest jednym z
najbardziej znanych obozów dla uchodźców, byłym obozem jenieckim, później
przekształconym w placówkę dla bezdomnych. Od listopada roku czterdziestego
dziewiątego Valka zmienia się w przytułek przeznaczony wyłącznie dla uchodźców
z Czechosłowacji. Niemieckie urzędy prowadzą obóz za rządowe środki.
Zakwaterowano tu około pięciu tysięcy ludzi. W pierwszych powojennych latach
przebywali w nim głównie Estończycy i Łotysze. Pomiędzy Łotwą i Estonią leży
miasteczko Valka. Symbolizuje współpracę i przyjaźń, a nie podziały.
Josefa
Ludvika Hasil znajduje szybko. Siedzi w miejscowym szynku, albo raczej pod
wiatą z desek, gdzie jeden z uchodźców prowadzi na czarno gospodę. Ludzie
frymarczą tutaj wszystkim, czym się da, ubraniami, jedzeniem, papierosami,
lekami, a nawet baryłkami ropy, popijają tanią gorzałkę, a przede wszystkim
wspominają, jak to pięknie w Czechach bywało. Ludvik siedzi na drewnianej ławce
pod ścianą, przez szpary wieje do środka chłodny wiatr. Naprzeciwko niego
przesiaduje dwóch młodych chłopaków. Hasil wita się z nimi.
-
Mogę się przysiąść? Jesteście ziomkami od nas z południa? Jestem Pepa Hasil
z Zabrdi pod
Prachaticami.
-
Honza Maszek
z Budziejowic, a tutaj kolega to Jarda Kaska, też
budziejowiczan.
Podają
sobie prawe dłonie. Josef zwraca się do siedzącego Ludvika, który chyba nawet
nie zauważa, że podszedł do nich ktoś nowy. Siedzi zgarbiony nad stołem ze
wzrokiem utkwionym gdzieś między sęki i dawno wystygłą kawą zbożową w blaszanym
kubku.
-
A pan to musi być Josef Ludvik, były pracownik kryminalnego w Prachaticach –
mówi Hasil i badawczo spogląda na siedzącego mężczyznę.
-
No, wujek Jardy faktycznie bywał w kryminalnym – odzywa się Maszek, dodając
usprawiedliwiająco: - Zostawił za granicą żonę z dwójką dzieci, ma przez nich
wyrzuty. Ale wyjechał w samą porę, komuniści zamknęli jego siostrę, ciotkę
Jardy i jej męża, a Josefa przenieśli do Kaplicy jako kierowcę. W zasadzie
odsunęli go od służby. Myśmy z Jardą też zwiali w ostatniej chwili.
-
Nas właściwie uratował doktor Rokycki – mówi Kaska – komendant policji w Budziejowicach,
żaden tam bolszewicki aparatczyk, raczej taki policjant w międzywojennym stylu.
Mój tata ma piekarnię
na Pietidomi, dwudziestego czwartego lutego rano, kiedy podnosił roletę w
sklepie, znalazł świstek papieru z wiadomością, że wydali na mnie nakaz
aresztowania. Chyba istnieje coś na kształt opatrzności, bo ja byłem akurat w
domu na przepustce, miałem powołanie do wojska do Domażlic. Doktor Rokycki mnie ostrzegał, bo wiedział, że obaj
stryjowie, znaczy Pepa i Honza Rachaczowie, zostali
w policji odsunięci od służby, więc przeczuwał, co komuniści szykują. Ja żem w
ciągu godziny ostrzegł Honzę i szybko wyruszyliśmy na Szumawę. Przeszliśmy pod Cazovem
-
W dochodzeniówce byłem w Pradze - Josef Ludvik zwraca swoją dużą głowę w stronę
Hasila. Ma oczy niebieskie jak niezapominajki. Szeroka broda, wysokie czoło,
Josef widzi człowieka o żelaznych zasadach i silnego duchem, żadnego tam
płaczka, jak by mógł wnioskować na podstawie pierwszego wrażenia.
-
Do SNB do Prachatic mnie przenieśli po wojnie. Mieszkaliśmy ze szwagrem i
siostrą w jednym domu na Łaźniach Świętej Małgorzaty, jeśli pan wie, gdzie to jest, to ta
pierwsza żółta willa na zakręcie. Honza, to znaczy szwagier, dostał dziesięć
lat za rzekomą działalność antypaństwową, rozprowadzał tu z chłopakami
antykomunistyczne ulotki. A nieszczęsna siostra, która nic nie zrobiła… żeby
chociaż mieli pretekst, bolszewickie świnie… ponoć za nielegalny przemyt
żywności dla więźniów politycznych z prachatickiego więzienia. Wszyscy w
Prachaticach wiedzieli, że esenbacy ich torturują na dole w piwnicach pod
starym ratuszem, na poziomie rynku są tam zakratowane okna, i jak kto
przechodził obok, to słyszał ich zawodzenie. Prosili o wodę, o jedzenie, a
ludzie im nosili, co mogli, żeby tylko ulżyć w tym cierpieniu.
-
Wiem, jak to tam na dole wygląda – Hasil przeciera sobie oczy.
-
W Borach siedział ze mną chłopak z Prachatic, opowiadał, jak go Lec, szef
esenbaków, faszerował śledziami, a potem miał zabawę, jak dzień po dniu żebrał
coraz więcej o wodę. Ten Lec to podobno niesamowity drań.
Opowiada
im w skrócie swoją historię, łącznie z ucieczką z obozu.
-
Mógłbym przeprowadzić pana dzieci i żonę – dodaje na koniec.
-
Tutaj chłopaki też mi to już proponowali. Jest jeden problem, wyjechałem
służbowym motorem, ale nic im nie powiedziałem. Wściekłem się tak, że zrobiłem
wszystko szybko. Czułem się jak bezsilny, związany gość, któremu jeszcze w
dodatku zakneblowali gębę. I w tym napadzie wściekłości … no, mówiąc krótko,
skoczyłem do gospody na Fefrach, wypiłem parę drinków, a potem w szopie za
gospodą podarłem i podpaliłem dowód, tak mi to wszystko poruszyło żółć… i nad
ranem wyruszyłem.
-
Mógłby pan…
-
Mów mi na ty, jestem Pepa.
-Tak,
no tak, ja też, Pepa Hasil.
-
Honza.
-
Jarda.
-
No to wypijmy brudzia!
-
Ja nie, wezmę kawę albo zwykłą wodę, ale wódkę nie. Nie umiem pić, więc raczej
nie piję. Ale chciałem tylko powiedzieć, że mógłbyś zaszkodzić bolszewikom w
inny sposób, a przy tym nawet spotkać się z żoną.
Josef
Ludvik patrzy na swojego siostrzeńca Honzę i jego kolegę. Wszyscy trzej milczą.
Hasil
orientuje się, że obaj młodzi mężczyźni już pracują dla jakiejś jednostki
amerykańskich służb wywiadowczych. Obstawia, że to chłopcy od braci Szedów. Nie myli się. Tylko co do
Ludvika nie ma pewności, intuicja mu tu podpowiada, że trzeba go jeszcze
przekonać.
CORAZ
BARDZIEJ TĘSKNI ZA MARIĄ, przynajmniej tak mu się wydaje. Chwilami czuje się
jak zakochany chłopak.
Decyduje,
że po nią pójdzie, musi ją wreszcie przekonać, by wzięła Josefka i poszła. Będą
żyć jak rodzina. Porozmawia nawet z Patym, obiecał mu, że się wstawi u Eckerta,
żeby Josefowi, a potem także Marii, preferencyjnie załatwił papiery na wjazd do
Stanów, tam zaczną razem nowe życie.
Ma
wolne, następne zadanie czeka go dopiero na początku grudnia, podobno trzeba
będzie przemycić za granicę dwóch młodych chłopaków, którzy uciekli z obozu. Są
ważni dla Eckerta, dlatego też zadanie powierzy Josefowi i Tondzie. Tych dwóch
więźniów politycznych – Czapa
i Szkramlika – musi ukryć któryś z ich ludzi, porządnie ich
wykarmić, żeby mieli siłę iść przez śnieg. Przy tej okazji Josef przeprowadzi
także rodzinę Hraszów
z Husinca. Ze starym Hraszem
uzgodni to najpierw w Murnau, pomoże im Fabera, załatwi u burmistrza
ciężarówkę, prowadzić będzie jego brat Miroslav. Jeszcze przed świtem odwiezie
na przyczepie resztę rodziny aż na Soumarski Most, stamtąd pójdą już na
piechotę. Josef starannie planuje całą akcję, dzień w dzień obserwuje
przemieszczanie się patroli, ich zmiany. W grudniu już wszędzie będzie leżeć
śnieg i mogłyby ich zdradzić widoczne na odległość ślady, potrzebują
wystarczającego wyprzedzenia. To będzie bardzo trudna droga, Hraszowie mają córkę, a z dziećmi są zawsze
kłopoty. Tonda zazwyczaj daje małym brzdącom do picia środek nasenny, żeby nie
płakały i pozwoliły się w spokoju nieść. Na szczęście Vlasta będzie miała już
dziewiętnaście lat, to tylko rodzice wciąż widzą w niej małą dziewczynkę.
Akcję planują na siódmego grudnia,
Czapa i Szkramlika przez kilka dni ukrywa siostra Josefa, Alojza. Kiedy w
Zabrdi grunt zaczyna im się palić pod nogami, Fabera i Pavelka pomagają jej i
mężowi, w nocy zabierają ich do szopy, ostatecznie ukrywa ich rodzina Starych w
gospodarstwie Samrhelów. Fabera załadowuje ich potem razem z Hraszami. Josef
przygotowuje wszystko według sztywnego harmonogramu, nie mogą się spóźnić nawet
o minutę, takie opóźnienie mogłoby być dla wszystkich fatalne. Hajny z
Soumaraku ma trochę znajomych chłopaków w posterunku SNB, jeśli ciężarówka z
ludźmi przyjedzie dokładnie na czas, patrol będzie popijać gorącą herbatę z
rumem u niego w gajówce, zatrzyma ich. W tę zimową szarugę esenbakom nie będzie
się chciało wychodzić.
Teraz
Josef zmierza przez wzniesienia do Zabrdi. Mają ustalone miejsca, gdzie
zostawiają wiadomości, Fabera z czasem pojawia się, żeby uzgodnić szczegóły.
Siódmego grudnia będą się spieszyć.
Josef
pisze.
* Potoczne
określenie funkcjonariusza czeskiego odpowiednika Korpusu Bezpieczeństwa
Wewnętrznego – Sboru Národní
Bezpečnosti, powstałe od skrótowca SNB.
* Skrótowiec
utworzony od nazwy Státní bezpečnost
(pol. Bezpieczeństwo państwa), czyli nazwy aparatu bezpieczeństwa
Czechosłowackiej Republiki Socjalistycznej.
* Pepa, Pepik
– czeskie zdrobnienie od imienia Josef.
* CIC –
Counter-Intelligence Corps – amerykańskie służby wywiadowcze
*
Komunistyczna gazeta, dziennik szerzący propagandę komunistycznej w ówczesnej
Czechosłowacji.